top of page
  • Zdjęcie autoraDamian Brzeski

Historia Taxi Gdańsk

Zaktualizowano: 22 lis 2023


Historia Taksówki w Gdańsku Moimi Oczami

Dlaczego moje dzieci nie pójdą w ślady ojca. Opowiem tutaj jak wyglądała Historia gdańskiej taksówki moimi oczami.




Chciałbym nieco przybliżyć wam zawód taksówkarza i jednocześnie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego jest to mega fajny zawód bez przyszłości.

Dlaczego moje dzieci nigdy nie pójdą w ślady taty, mimo, iż tata tą pracę bardzo lubi i jeszcze trochę w tej pracy zostanie.

No i w końcu dlaczego ten zawód ma taką, a nie inna renomę.


Tak więc...


Nie da się o żadnym zawodzie napisać bez znajomości historii danej profesji.

To znaczy da się..., ale jest to wtedy tylko subiektywna opinia, a bez choćby delikatnego naszkicowania historii, to tylko demagogia.


Zawód taksówkarza nie jest wcale taki stary jak można by sądzić, choć pierwsze indywidualne przewozy na życzenie niczym taki Uber - ale na dorożkach - sięgają średniowiecza, a bardziej czasów odrodzenia.


Czym byłby Bolt, gdyby nie pierwsze przewozy zamawiane telegramem? Czy kiedykolwiek by powstały usługi dowozu jedzenia jak Uber Eats, gdyby nie pierwsi kurierzy na koniach?


Naprawdę, jak człowiek się tak głębiej zastanowi jaki zawód wykonuje, jak ludzie dochodzili do tego co mamy dzisiaj, to łezka w oku się kreci. Wraz z nią, także odruchy obrzydzenia i nie mówimy tutaj o niegdysiejszym zapachu ulic, a o tym jak czasem praca wygląda dzisiaj.


Ale żeby nie było tak globalnie porozmawiajmy o taxi z mojej perspektywy jako gdańszczanina.


Na wstępie delikatny rys historyczny.



Tutaj nic mądrzejszego nie powiem ponad to, co zostało napisane przez wybitnego znawcę historii Pana Andrzeja Januszajtisa.


„Pierwszą instytucję transportu publicznego w Gdańsku można uważać Dwór Miejski na końcu ul. Ogarnej, wymieniony po raz pierwszy w roku 1448. Zachowane do dziś budynki mieściły miejskie stajnie i wozownie. W 1619 r. rozbudowano go według projektu Hansa Strakowskiego. Jak pisał w tym czasie goszczący w Gdańsku węgierski nauczyciel Marton Csombor "…gdańszczanie rzadko trzymają konie, chowa się natomiast kilkaset rumaków na użytek miasta; są do nich rzędy, powozy, kolasy, wozy i jeśli komu wypadnie potrzeba, idzie do stajni miejskich, a tam – biedny czy bogaty – za własne pieniądze dostaje konia i woźnicę." Mimo to większość potrzeb transportowych zaspokajali przewoźnicy prywatni, od których w każdej chwili można było wynająć wóz, kolebkę czy kolasę z końmi.”


Tylko pomyślmy co to były za niesamowite czasy. Jak to mogło wtedy wyglądać...

Dzisiaj zamawiasz taryfę za pomocą aplikacji, a kiedyś ubierałeś swoje wygodne skórzane trzewiki i trzeba było przez pół miasta - zapewne nie wszędzie jeszcze wybrukowanego - iść po tym co zostawało po koniach, ludziach czy wyrzucanych przez okna pozostałościach porannej toalety.

Dzisiaj obrażony jest pasażer jak zapomnisz zamknąć obiegu powietrza przejeżdżając przez Szadółki, a w tamtych czasach podobnej urody zapachy to były wszędzie i to zdecydowanie w większej intensywności.

Co by nie mówić, nasze piękne miasto już wtedy było naprawdę mocno rozwinięte. Tak jak dzisiaj niejeden nocny "night rider" poluje na pijanego Norwega, tak i kiedyś można było na ulicach naszego "hanzatyckiego" miasta spotkać Szkota, Holendra , Szweda czy kogo by tu nie przywiało.

Takim lotniskiem Rębiechowo - było wtedy długie pobrzeże.

Tutaj tętniło życie, a zamiast "Rozi" czy "Bodegi" panie stały za rogiem bram miejskich.


Mogło tak być... i założę się, że bez problemu możemy dzisiaj znaleźć sporo analogi, już te kilkaset lat wstecz.


Pierwszy "How Much"



W 1654 r. angielski podróżnik Robert Bargrave z towarzyszami "wynajęli jeden z koczy, które są tutaj bardzo ładne i wygodne." Najbogatsi mieszczanie mieli własne środki lokomocji. Mnogość powozów wszelkiego rodzaju świadczyła o ambicji i zamożności najbogatszego miasta Rzeczypospolitej. Ciągle jednak brakowało transportu publicznego w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Pierwszym takim rozwiązaniem w kraju stało się w roku 1692 uruchomienie, za wzorem Holandii, ciągniętej przez konie szkuty od tzw. Mlecznego Piotra (w rejonie gazowni przy ujściu Motławy do Wisły) do Wisłoujścia. Przedtem pasażerów i załogi statków przewozili rybacy, piloci i nadzorcy redy. Dwie szkuty odpływały co godzinę z końcowych punktów trasy i mijały się w połowie drogi. W dwa lata później uruchomiono dodatkową szkutę dowożącą ludzi z miasta do Mlecznego Piotra. Przejazd do Wisłoujścia kosztował 4 szelągi. Dopuszczalna liczba pasażerów wynosiła 25 do 30. Miasto wydzierżawiało linię prywatnym przewoźnikom. Linia była czynna do drugiej połowy XIX wieku, później szkuty musiały ustąpić miejsca coraz lepiej rozwiniętym jednostkom parowym.

Przez cały czas środkiem transportu publicznego były też promy. Na lądzie próbowano w 1725 r. wprowadzić lektyki, ale Rada Miasta odrzuciła wniosek pod pretekstem niedostatecznej szerokości ulic. Z biegiem czasu pojawił się w Gdańsku prototyp dorożki w postaci tzw. taradajki. Jak pisał w 1773 r. Daniel Chodowiecki był to "ładny, bardzo lekki kabriolet na dwie osoby, zaprzężony w dwójkę koni, przewożący ludzi w okolicy od jednej miejscowości do drugiej", za odpowiednią opłatą. Miejsca postoju były przed bramami Wyżynną i św. Jakuba. Można je było także wynajmować na czas. W 1812 r. taradajki były numerowane. Kursowały przez ponad pół wieku. W 1852 r., po doprowadzeniu kolei pojawiły się nieco większe od nich kryte dorożki, zabierające do czterech pasażerów. Do dawnych miejsc postoju doszło nowe przed dworcem przy ul. Toruńskiej, a od 1900 r. także pod nowym (obecnym) Dworcem Głównym. W tym czasie dorożki były już wyposażona w taksometry. Od nich był już tylko krok do taksówek.”



Czy tylko mi się wydaje ze już wtedy wyglądało to jak dzisiaj?

Tak na dobrą sprawę dwieście lat temu, ukształtowała się dzisiejsza taksówka.

Berety pod dworcem czy PKSem, prom na Wisłoujście (swoją drogą szkoda, że już nie pływa).

Taksówki z taksometrami, a jedyna różnica to to, że zamiast 80 dzikich kucy w Fiacie Tipo czy innej Skodzie Fabii, mieliśmy konia pociągowego - pewnie podlaskiego albo z innej renomowanej hodowli.

Ciekawe kiedy zaczęły się pierwsze oszustwa i wbijanie czwartej taryfy?

Co by nie mówić , już wtedy ten transport był i dla tych bardziej zamożnych i dla tych mieszczan, co troszeczkę mniejsze pieniądze trzymali w sakiewce.


Dzisiaj mamy lub jeszcze chwile temu mieliśmy Gold Taxi, Merc czy S -klasa Taxi, a po drogiej stronie Dajan, As, CityDrivers. Nazwy jak to w czasach globalizacji mocno nawiązujące do angielszczyzny, więc i Pan Robert Bargrave pewnie by się dzisiaj odnalazł.



Trochę bliżej teraźniejszości


Ale ok, mówimy tutaj praktycznie o prehistorii względem tego jak dzisiaj żyjemy.

Trzeba tylko pamietać o tym, że nasze miasto jakim jest Gdańsk było zawsze perłą w koronie czy to Polski Królewskiej czy też Pruskiej.

Tutaj mieliśmy to samo co na Zachodzie - nowinki techniczne bogatych mieszczan, przyprawy i przetwory z całego świata.

Nie dajcie sobie wmówić, że zawsze byliśmy zadupiem, bo tak nie było nigdy.



Wróćmy do czasów współczesnych lub takich co pamiętali nasi dziadkowie czy znają z opowieści nasi rodzice. Okres międzywojenny w Wolnym Mieście Gdańsku, to musiało być coś pięknego.

Oczywiście jak się było Niemcem albo przynajmniej rodowitym mieszczuchem, biegle władającym pruskim językiem.

Umówmy się, to miasto było wtedy tak samo wolne jak dzisiaj wolna jest Białoruś.


Początki taksówki takiej jaka znamy dziś.



Pewnie niektórzy się nieco zdziwią ale taksówka taka jaką znamy dzisiaj w Trójmieście, to już ponad sto lat.

Oczywiście pomińmy to, że nie było wtedy internetu, Pudelka i TikToka, a zamawianie taryfy przypominało to co jeszcze nie tak dawno sprzed czasów Mytaxi pamiętają nieco starsi mieszkańcy.


„Drugą rewolucją było pojawienie się oczywiście pierwszych samochodów jako taksówek, które zwane były "auto-dorożkami" (Autodroschken, też: Kraftdroschken). Kiedy na ulice Gdańska wyjechała pierwsza taksówka-samochód? Miało to miejsce najpewniej w 1908 r. - była to taksówka należąca do Gdańskiej Centrali Samochodowej "Stielow&Förster" Sp. z o. o. Była to firma, która jako pierwsza "na poważnie" zajęła się kwestią motoryzacji nad Motławą: była przedstawicielem wiodących marek na całe ówczesne Prusy Zachodnie, otworzyła własne garaże, stacje benzynowe i warsztaty (o początkach motoryzacji czy o stacjach benzynowych w dawnym Gdańsku opowiemy innym razem).


W ślad za "Stielow&Förster" poszli wkrótce kolejni przedsiębiorcy oraz prywatni kierowcy. O ile w 1910 r. była dla tego typu taksówek tylko jedna zatoczka (na Targu Węglowym), o tyle rok później już cztery: poza wymienioną, także na Długim Targu, przed dworcem głównym oraz na rynku we Wrzeszczu.


Kolejna rewolucja w świecie gdańskich taksówek nastąpiła wiosną 1929 r. Uruchomiono wówczas w Gdańsku pierwszy numer telefoniczny, pod który można było zadzwonić i zamówić taksówkę pod wskazany adres ("Autoruf Groß-Danzig"). Usługa obejmowała obszar całego Gdańska i Sopotu.


Równolegle przy najważniejszych postojach taksówek pojawiły się niewielkie kolumienki z miejscem na reklamy oraz ze słuchawką. Z tych bezpłatnych automatów można było zamówić taksówkę także z ulicy, jeśli akurat w zatoczce nie było żadnego pojazdu. W ciągu kilku lat pojawiła się konkurencja - w Gdańsku funkcjonowały zazwyczaj 2-3 podobne firmy, każda prowadząca oczywiście osobny, konkurencyjny numer."



Proszę ja Was, Gdańska taksówka jak się patrzy, zapomnijmy o datach, dodajmy kilka postojów parę gierkowskich blokowisk i mamy dzisiejszą taryfę.

Niby fajnie, ale właśnie później przyszła wojna która to praktycznie wykosiła transport taksówkarski. Samochody albo zarekwirowano albo kierowców wcielono do armii, a Gdańska jakiego znali tamci kierowcy po kilku latach już nie było.

Później przyszła komuna, na początku ta "stalinowska", po chwili Chruszczowa czy Breżniewa i życie w tym miejscu nie przypominało w niczym tego pięknego centrum Europy Środkowej, bramy na świat jaką było nasze portowe miasto.

No ale w tej beznadziejności rosyjskiego miru powstawały nowe dzielnice, odległości do pokonywania przez mieszkańców stawały się coraz większe, a oczywiście oferta transportu publicznego była tak samo dobra jak wyroby czekoladopodobne.

Rynek nigdzie nie lubi próżni, więc i w komunie gdzie za licencyjną kopię gaza z syrenką na masce, trzeba było pół życia odkładać, powstawały prywatne jak i państwowe firmy przewozowe.


No i tutaj bym postawił wielką, wielgachną kropkę, muszę przecinek...


Wolny rynek = Początek upadku



Lata 90


Właśnie to jest moment, wręcz geneza dzisiejszego problemu występującego w tym zawodzie. Pewnie jeszcze w kilku innych, ale skoro ja jestem taksówkarzem z wyboru, to skupmy się już na złodziejach i oszustach, złotówach... ,tfuuu... taksówkarzach.


Komuna, a w zasadzie jej końcówka do dzisiaj jest ciepło wspominana przez niektórych starszych taksówkarzy.

Kiedyś to było... Klienci walili drzwiami i oknami. Wyjeżdżałem o 8, a przed obiadem miałem już miesięczną pensje robotnika.

Te historie z mchu i paproci, co gorsza najczęściej nie różniły się dużo od prawdy.

W czasach gdy prywatny przedsiębiorca był uważany przez aparat państwowy, za malwersanta, przemytnika, oszusta i złodzieja to akurat w zawodzie taksówkarza na poważnie można było znaleźć wszystkie znienawidzone działalności.

Wożono dygnitarzy tylko po to, by później zawieźć księdza na dziewczynki, później sprzedać trochę waluty, a na koniec stawał taki na postoju krzyczał przez okno, że jedzie do Oliwy i zabierze tylko tego co jedzie w tamta stronę.

No jak tu nie kochać tych dobrych ludzi za kierownicą.



Moi starszej daty koledzy często z łezką w oku wspominają, że kiedyś to był szacunek, że kiedyś to byłeś panem szoferem.

Hmm owszem kiedyś, ale oni nie mogą tych czasów pamietać. Panem taksówkarzem to był pan który woził pasażerów po wolnym mieście w okresie miedzywojennym, a nie ten kapitalista, zgniły do szpiku kości dorabiający się w socjalistycznej krainie dobrobytu i taniej wódki.


Podsumowując


Mówi się, że my Polacy to taki zawistny naród, pełen kompleksów i zamiast myślący o rozwoju to tylko myśli o tym, by sąsiadowi było gorzej jak nam.


Coś tam prawdy w tym jest, ale uwierzcie mi inni też są zdrowo pokręceni, a czasem nawet i lepiej.

Z tym, że taksówkarzom na prawdę się należy, technicznie ten zawód jest skazany na brak szacunku.

Jak tu kochać kogoś takiego co sam z pewnością nie ma szacunku do ciebie, jesteś dla niego tylko owcą do wystrzyżenia, "norkiem" do przewiezienia czy Brytolem którego trzeba wykasować. Chciałbym wierzyć, że tak nie jest, ale kogo nie poznałem, to im dłużej w zawodzie siedzi tym bardziej zachowuje się jak złotówa.


Ale jest szansa dla tego zawodu nazywa się : automatyzacja !


Linkowania :



131 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page