top of page
  • Zdjęcie autoraDamian Brzeski

Historia pewnej taksówki w Gdańsku - o tym jak zostałem taksówkarzem

Zaktualizowano: 30 sty

Jestem rodzonym gdańszczaninem z dobrego rocznika - bo czarnobylskiego. ;)

Może już nie taki młody, ale na pewno nie stary. Kilka lat minęło i co nieco ten świat się na moich oczach zmienił.

Pamiętam jak z rodzicami za małego pyrtka, jeździłem do ich znajomych na wieczorki przy piwku i wódce. Oczywiście oni pili wódkę, ja tylko colę i bawiłem się tamtejszym internetem - Telegazetą.


To były czasy, w których na dobre zagościło radio, ale nie to grające muzykę - tylko Radio Taxi.

Już od dobrych kilku lat, gdy chodziłem z mamą na zakupy w okolicy Manhattanu, stały taksówki Hallo Taxi, a zamawiając City Plus, można było wygrać złotego słonika.


Krótką chwilę przed upadkiem komuny, powstały dzisiaj już nie pamiętane: Chronos Taxi, MPT, Milano Escort czy Taxi Plus, ale też niezatapialne: Komfort Taxi, Dajan, Super Hallo.

Kto by pomyślał, że ten mały bąbel, który wcinał rurki z kremem sprzedawane z budy na ul. Klonowej -kiedyś będzie złotówą.



taxi w Gdańsku w latach 90
Gdańskie taksówki w latach 90

Lata 90-te - dziki czas prosperity wybuchających mercedesów i rodzących się biznesów. Na taksówce był to czas, w którym zaczęły się powolne zmiany trwające do dzisiaj. Jedne firmy umierały, inne się łączyły. Czasy beretów powoli zaczęły dobiegać końca. Jeszcze długo wolni strzelcy będą mieli co robić, ale tak na dobra sprawę w latach 90-tych, zaczęły się przemiany na rynku, prowadzące do tego co mamy dzisiaj.


początek lat 2000 na taksówce w Gdańsku
Początek lat 2000 na postoju taxi


Lata 2000 - to już City Plus Neptun , Super Hallo, Hallo Taxi, Dajan, Komfort - to był czas w którym gdański rynek był już w pełni dojrzały. Tak dojrzały, że najwięksi zaliczyli karę za zmowę cenową. Ameryka jak się patrzy, tylko zamiast rekinów z Wall Street - mamy Kaszubów z Gdyni.

Rynek się rozwijał w tempie ekspresowym i klientów przybywało szybciej, niż taksówkarzy - wtedy miasto wpadło na genialny pomysł, że skoro jest tak dobrze, to będzie jeszcze lepiej, jak dostęp do zawodu się otworzy. Przecież co może pójść nie tak?

No i z perspektywy urzędnika, teoretycznie wszystko było dobrze. Pracy jest na tyle dużo, że firmy nie wyrabiają się ze zleceniami, więc trzeba zwiększyć ilość kierowców tak, żeby mieszkaniec miasta nie musiał czekać na przejazd. Ale jednocześnie fajnie byłoby zostawić sobie lejce w postaci regulowanych cen regulaminu itp. No i tym sposobem wylano dziecko z kąpielą...

Zamiast do zawodu, napłynęło sporo dorobkiewiczów, mających na celu tylko i wyłącznie jak najszybsze dorobienie się i pójście dalej w swoją stronę; jeszcze więcej emerytowanych policjantów czy ludzi z przypadku.


Tak jak o taxi kiedyś można było powiedzieć sporo złego, to jednak praca na taksówce była prawdziwym zawodem, a nie tylko zajęciem, fuchą czy sposobem szybkiego dorobienia się.


Jeszcze chwilę przed otwarciem rynku, w tym zawodzie były osoby, które raczej wiązały dłuższa przyszłość z taksówką.

Był to doskonały bat na nieuczciwych przedsiębiorców, jednak próg wejścia w zawód, wszędzie gdzie jest wysoki - odsącza ludzi z przypadku, a tych co przeszli przez weryfikację - trzyma za lejce.


Centrum handlowe we Wrzeszczu w miejscu dzisiejszego Manhattanu


Moje początki na taryfie

Był rok 2015 - chwile przed jarmarkiem św. Dominika - udaję się do UM po upragnioną licencję.

Ale od początku…

Zawsze wszystkim mówię, że jestem kierowcą z wyboru, a nie z przymusu.

Jest to ważne, by robić w życiu to, co się lubi, co się czuje.

Ja z mlekiem matki musiałem chyba zaciągnąć trochę PB95, bo jednak od zawsze ciągnęła mnie za kółko.


Tak się życie potoczyło. Pewnie przez możliwości, trochę przez wychowanie w kamienicy, że kierowcą rajdowym nie zostałem…

Nigdy też nie jeździłem na motocyklu, mimo że mój ojciec nie raz opowiadał, jak to za młodu szaleli na jednośladach Hondy WSK czy innych Junakach.

Tak na dobrą sprawę, to wszystko przez rodziców, którzy zabierali mnie jak byłem mały na handel do RFN/NRD. Już wtedy całymi dniami siedziałem w samochodzie, a na parkingach przy autobahnach oglądałem Steyru Mercedesy czy Renault Magnum, które pamiętam - zrobiło na mnie największe wrażenie.


Renolut Magnum
Od czegoś podobnego się zaczęło

Mój ojciec zawsze był człowiekiem, który potrafił samemu dużo zrobić. Zresztą takie czasy – tak miałeś – jak sam zrobiłeś lub naprawiłeś.

Często jak naprawiał coś przy samochodach, bacznie obserwowałem to, co on robił i tak mi zostało, że dzisiaj wymiana McPhersona, rozrządu czy pogmeranie w pompie common rail, to nie kwestia rocket science, a chęci i ochoty na upapranie się w smarze. Ale takie były moje początki.


Na studiach prowadziłem własny sklep, a w zasadzie punkt usługowy - takie wszystko i nic. Z dzisiejszego punktu widzenia, zrobiłem wtedy chyba wszystkie możliwe błędy biznesowe, jakie można było zrobić, plus dodałem trochę swojego bałaganiarstwa i nierzetelności w prowadzeniu papirologii, czego efektem było piękne, książkowe bankructwo i upadek na ryj…

No to skoro ma się dwadzieścia parę lat, minus naście tysięcy na koncie - to trzeba działać inaczej.

Człowiek w tym wieku nie widzi murów, a jedynie trudności do pokonania.


Idę do pracy na kuriera - zawsze ciągnęło mnie za fajerę, jak tylko mogłem - gdzieś pojechać samochodem, byle dalej i to sprawiało mi przyjemność. Jakie było moje zderzenie z rzeczywistością, gdy trafiłem do pracy do takiego rasowego Janusza biznesu…


Nie dość świeży jak szczypiorek, to dostaję kluczyki do sprintera - trzy dni szkolenia i przydział na rejon: Gdynia Redłowo, Wzgórze Św. Maksymiliana, Orłowo.

Oczywiście znajomość topografii miasta, była na poziomie znajomości fizyki kwantowej - wiedziałem gdzie są te dzielnice i na tym koniec.

Google maps wtedy nie istniał. Używało się mega topornych nawigacji samochodowych.


Efekt: praca od rana do nocy, na koniec miesiąca uścisk prezesa… i tysiąc parę na koncie.

To zdecydowanie nie było to, co chciałem robić.


Ciężarówka poczty polskiej w Gdyni
Jedna z ciężarówek poczty którą jeździłem ?

Zmieniłem pracę na taką maluteńką foremkę, zajmująca się rozwożeniem drobiu - smród, syf, brak jakichkolwiek zasad higieny. Przez jakiś czas praktycznie nie jadłem kurczaków i podrobów - tak mi to obrzydziło…


Ok, wtedy wiedziałem, że praca na drobnicy, to nie do końca to, jak wyobrażałem sobie trakerkę, więc udałem się do ośrodka nauki jazdy - zapisałem na kurs kat. C i jazda... Później jeszcze kurs na przewóz rzeczy i nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się w jednej z największych firm przewozowych na Pomorzu - Wakoz S.C.


Golf 3 na Glebie
Golf 3 na glebie


Później jeszcze była: Poczta Polska, DB Schenker, Decko, jakieś tam małe firmy budowlane, a nawet przez chwile pracowałem w Pizzerii.


Jedno co mogę powiedzieć, to chyba miałem jakiegoś pecha do pracodawców. Zapału mi nie brakowało -chciałem się rozwijać, robić coś nowego, jeździć i zarabiać, ale najczęściej traktowany byłem jak kolejny łoś, który zarobi na ratę leasingu.

Może to i dobrze. Gdyby nie to, że skutecznie obrzydziło mi jeżdżenie ciężarówkami, dzisiaj zamiast pisać takie bzdury, siedziałbym na rozładunku w jakimś Hamburgu, Bremerhaven, czy czekał na prom z Calais do Dover.

Zawsze gdzieś mi chodziła po głowie taksówka, no ale jak się rozmawiało ze Skorpionem, czy innym Night Riders Trójmiasto, to zawsze słyszałeś: nie nie opłaca się, taxi się kończy, kiedyś to było… bla bla bla…


Dzisiaj wiem, że to takie gadanie od dekad. Każdy taksówkarz, zaraz po odebraniu licencji zaczyna gadać, że kiedyś było lepiej.


Po raz kolejny - jak to w życiu bywa - dobre decyzje przychodzą w sytuacjach kryzysowych.

Jeździłem sobie w kurierce - nawet praca wygodna, ale umówmy się najlepiej to zarabiał szef, a nie jego pracownik. Samochody miał w Rohlig Suus i Hellmann Worldwide, więc całkiem fajne firmy.


Poznałem tam jednego kolegę, który jeździł tak samo jak ja, a po pracy przesiadał się do swojego Chryslera Town & Cantry i ruszał na miasto.

Ten mój kolega jeździł wtedy w Baltic Taxi - takiej fajnej firmie obsługującej hotele: Qubus, Sadova i trochę Number One.


Co ja z nim gadałem, to słyszałem tylko ile to nie zarobił, jaka to nie jest lukratywna praca, a kurierka to tylko żeby mu ZUS pokryło i zabezpieczenie na zimę, bo wiadomo - w Gdańsku zimą praktycznie nie ma dobrego klienta.

Pobudziło mi to wyobraźnie, a że zawsze bliżej było mi do własnej działalności, niż do pracy u kogoś - to czemu nie. Jedyne co mnie blokowało, to brak odpowiedniego samochodu, a budżet wtedy miałem grubo pod kreską, więc decyzja w zasadzie wisiała w powietrzu, ale nie mogła się zmaterializować...


Aż tu nagle, moje przesympatyczne autko, a mianowicie: Golf 3 - na takiej glebie, ze szorował wahaczem po koleinach - postanowił „skończyć” silnik.

A w zasadzie to ja trochę przesadziłem z tuningiem diesla i wypaliłem dziurę w tłoku jak 10 groszy.

Golfik miał już swoje lata, kupiony kiedyś od kolegi (umówmy się, że już wtedy mocno zmęczony życiem) szkoda było w niego ładować więcej siana…


Poprosiłem trochę rodzinę o pomóc i dosłownie z dnia na dzień stałem się posiadaczem Opla Signum. Auta kupionego tylko i wyłącznie patrząc na to, by było w budżecie jaki mam i żeby nadawało się na Taxi.


Mega sentyment mam do tego samochodu, to auto zmieniło moje życie i to dosłownie.


Golf 3 na Glebie
Golf 3 na glebie


Wracając: licencję odebrałem na dobrą sprawę drugiego dnia jarmarku św. Dominika. Pamiętam jak dziś - wracałem z trasy Iveco Eurocargo i żeby się wyrobić do Urzędu Miasta na ul. Milskiego - kombinowałem gdzie mogę podjechać tym żelastwem, żeby nie dostać mandatu.

Wyposażony w komplet dokumentacji, samochód, taksometr, świeżutkie naklejeczki - biorę się do roboty.


Na kolejny dzień do pracy zabrałem ciuchy na zmianę, szybki prysznic na zapleczu magazynowym i ruszam zarabiać prawdziwe pieniądze.


Kolega wcześniej podpowiedział mi, że jak się nie znam, to może warto pójść do korporacji, więc umówiłem się z prezesem Komfort Taxi, ale w środowisku doskonale wiedzą, jak ciężko się z nim spotkać (z wiadomych przyczyn).


Inny kolega mówi mi, że jest sezon - zrób sobie 3 pln/km i łów turystów.

Dla mnie to była jakaś abstrakcja, w zasadzie jak sam jeździłem taksówkami, to zawsze szukało się najtańszego śmietnika, byle dojechać do Sopotu pod Vive Galaxy czy Sfinksa.

A tu ja miałbym trzy złote brać, kto to będzie w ogóle wybierał…?


Z opowieści innych, słyszałem jak to kiedyś kiedy miało się dobre auto, to wszyscy szli specjalnie tylko do ciebie. Inni mówili, że najważniejsze to mieć dobrą miejscówe.

Ogólnie teoria teorią, a praktyka jak zawsze okazuje się inna.

Zrobiłem sobie 2.70 na pierwszej taryfie - mówię no to będzie pieniądz, ewentualnie obniżę po sezonie.

Jadę na miasto i zderzenie z rzeczywistością - inne berety jak zobaczyły moje stawki - a sami mieli po 6 złotych - to od razu mi oznajmiły, że sorry kolego, ale musisz to zmienić.


Całe szczęście - zawsze znajdzie się jakaś pomocna dusza, która poprowadzi cię przez życie - a tak na poważnie, jakoś zawsze miałem szczęście do tego, że ludzie w moim towarzystwie swobodnie opowiadali o swoim życiu. Taksówkarz to zwierzę stadne, to i w stadzie trzeba się przechwalać: co, jak, gdzie, kogo się złapało i po ile.

Kilka miesięcy obracania się w takim towarzystwie i odechciało mi się już pracy w korporacji.

Oczywiście nie mogłem lepiej trafić: Jarmark, więc roboty było wtedy co nie miara, inni mieli luźne podejście do młodych. Swoją drogą, też nigdy nie byłem kimś kogo łatwo przestawić.


Miałem szczęście trafić pomiędzy tych najlepszych oszustów i złodziei jakich widziały gdańskie postoje.Mówię to trochę z przymrużeniem oka, ale tak się akurat życie potoczyło - kiedyś mi ktoś powiedział, że moralność to się zostawia w domu dla rodziny, a w pracy liczy się pieniądz. Z dzisiejszej perspektywy nie za bardzo się z tym zgadzam, jednak są cechy które są ważniejsze – w końcu jestem Polakiem - my we krwi mamy unoszenie się honorem.

Po moim pierwszym sezonie letnim, już wiedziałem, że nie ma sensu jeździć dalej u kogoś na ciężarówce.No skoro przez dwa miesiące nie miałem czasu do szefa podjechać po wypłatę i żyło mi się coraz lepiej, to chyba warto pójść w tym kierunku.


Biłem się tylko z myślami - co tutaj zrobić…

Skończył się sezon. Wtedy zaczęłam urzędować w okolicach Wrzeszczą - jako że stamtąd pochodzę - znam każdy fyrtel.

Poznałem inna ekipę trochę dziadków, co byli kiedyś marynarzami, byłymi milicjantami, kilu ex korporacyjnych, ale przede wszystkim poznałem paru fajnych gości w moim wieku.

Tak na dobrą sprawę, to czas spędzony na dworcu we Wrzeszczu, ukształtował mnie jako taksówkarza.


Układ był tam prosty: była to praca, która kręciła się cały rok, świetne miejsce do przezimowania.

Rano przyjeżdżało się na dworzec, rozwoziło ludzi do Akademii Medycznej, na rynek, po sąsiednich dzielnicach. Później przestawialiśmy się na Galerie Bałtycką - trzeba było zajechać na postój. Jak nie było miejsca, to pytałeś się kto jest ostatni i rezerwowało się miejsce.


Praktycznie zasady jak w korpo.


No i wieczorem powrót na dworzec, ewentualnie jak się weekend zbliżał, jechało się na starówkę stać pod dyskotekami. Człowiek był pełny siły i spragniony pieniędzy, więc siedział w tej pracy ile się dało.


Do wiosny jeszcze pracowałem na ciężarówce, tak żeby być zabezpieczonym (jakby faktycznie miało być tragicznie).


No ale okazało się, że jak się chce, to można i to nawet całkiem dobrze z tego żyć.

Dla mnie ważne było, by pracować tam gdzie jest klient - wbrew pozorom - w tak hermetycznym świecie jak ten, na postojach taksówkarskich to nie jest łatwe.


Każdy postój miał powiedzmy swoją ekipę, która go pilnowała. Mówimy tutaj o tych dobrych miejscach, a nie jakiś tam parkingach na blokowiskach.


Wszędzie były jakieś zasady, które trzeba było poznać. Trzeba było być twardym, mieć trochę chama w sobie i przede wszystkim być asertywnym jak cholera, bo to jest świat ludzi, co kręgosłupy moralne zostawiają w domu.

Mógłbym sporo pisać o tym jak wieczorem przy kawie wyszukiwałem imprezy i wpisywałem je w kalendarz, jak sprawdzałem kiedy są święta: w Niemczech, Norwegi czy Szwecji.

Ale na dobrą sprawę to już są tylko wspomnienia…


Dzisiaj rynek jest zdominowany przez spółdzielnie wynajmujące samochody, kierowcom ze Wschodu - nieraz naprawdę Dalekiego Wschodu.

O ile jak ja zaczynałem, obowiązywały jakieś niepisane zasady - jakkolwiek były one nieraz chore - to jednak były jakieś zasady, dzisiaj jedyna jaka obowiązuje, to ta, że pieniądze są, jak się koła kręcą.

Miałem swój krótki epizod w MyTaxi. Firma wchodziła na trójmiejski rynek - można było posiadać swoje ceny, nie narzucone przez korporacje, a jednocześnie korzystać z ich systemu oraz bazy klientów.



Opel Signum na taxi
Mój Opel Signum

Wcześniej podpisałem umowę z iTaxi i w tamtym czasie na prawdę fajnie to działało. Algorytmy nie były jeszcze tak nastawione na kręcenie kilometrów, kierowców nie było dużo i przede wszystkim była to młoda fajna grupa kierowców, z nieraz na prawdę fajnymi autami.

Coś sobą reprezentowaliśmy - usługa była dobrze wykonana, było uczciwie w stosunku do klienta.

No ale aplikacje przewozowe nie zarabiają na tym, że my zarabiamy, a na prowizji, która preferuje ilość przewozów, a nie obrót.

Algorytm który ustawia się w takich firmach, zawsze będzie preferował ilość przejazdów. Socjotechnicy zaś będą tak kierować firmą, by kierowca zarobił: tyle by przeżyć, żeby mu się chciało jeździć, ale żeby nie zarobił za dużo, bo wtedy po kilku godzinach wróci do domu, zamiast jeździć dalej i zarabiać na wynajem samochodu.

Co by nie mówić - czas w którym na dobre zadomowiła się ta wielka czwórka gigantów technologicznych, to był upadek taksówki jaką ja poznałem.

Oczywiście z perspektywy klienta, to był czas w którym nie trzeba było już korzystać z firm pokroju Scorpion Taxi czy NRT, żeby gdzieś tanio dojechać.

Ten kto pamięta co za złomowisko jeździło w tych firmach, to wie o czym mówię.

No ale ja piszę o wspomnieniach z perspektywy taksówkarza, więc dla mnie to był czas w którym zaczęło to wszystko z dnia na dzień lecieć w dół.


Później otworzyło się Forum Gdańsk, znane wcześniej jako Forum Radunia. Na ul. Chmielnej otwarto inwestycje Nowaka na Wyspie Spichrzów.

Z dnia na dzień, najbardziej lukratywny klient zakupowy przestał się przemieszczać po mieście.


Nie ma co ukrywać, jak przychodził trudny czas - poza sezonem letnim - to każdy żył z turysty weekendowego.Szwedzi czy Norwegowie, Niemcy, Finowie… wszyscy zwłaszcza przed świętami przylatywali w okolicy: czwartku, piątku, żeby w niedzielę rano wylecieć z powrotem.


W międzyczasie standard - były zakupy w Galerii Bałtyckiej czy Rewirze, nie raz dało radę ich namówić na Klif Gdynia. Jak była ładna pogoda, to można było zawieźć na Monciak czy na molo w Sopocie.

Co bardziej ambitni, zamawiali kurs ma Westerplatte.

Kolejnym ciosem był zakaz handlu w niedziele

Na prawdę jestem zwolennikiem programów socjalnych. Uważam, że Państwo w takiej formie, jaką my chcemy widzieć, powinno mieć kontrole nad niektórymi aspektami naszego życia.

Podoba mi się model skandynawski i uważam, że sporo z niego można by było zaimplementować do naszego stylu życia.

Ale z perspektywy pracy taksówkarza, w Gdańsku wprowadzenie zakazu handlu - to była tragedia.

Niby zaczęło się od jednej, czy dwóch niedziel niehandlowych, ale wprowadziło to takie zamieszanie, że dla zasady Skandynawowie skrócili swoje pobyty do niedzieli nad ranem.


Wcześniej dało radę - jak człowiek miał zdrowie - zrobić maraton weekendowy, który zarobił tobie na cały tydzień.


Wystarczyło dobrze się wyspać i wyjechać w piątek po południu, zaliczyć nockę, chwila snu i pociągnąć sobotę do niedzieli wieczora. Dobre parę godzin, ale większość czasu na drugiej taryfie, a jak się w środku nocy trafił jakiś klient do Bodegi czy Rozi, albo jakaś impreza, koncert na Ergo Arenie, to byłeś zarobiony jak górnik na Barbórkę.



Opel signum jako taxi w Gdańsku
To auto odmieniło moje życie


Epidemia, Putin, ceny urzędowe

…i inne choroby

Dlaczego pracuję dużo, a jestem biedny ?

Znowu napisze to z mojej perspektywy.Można mieć farta w życiu, można mieć pecha, a można też po prostu trafić z dobrymi decyzjami w zły czas.


Tak jak wcześniej napisałem - szereg negatywnych czynników wpłyną na to, ile pieniędzy się zarabiało będąc prywatnym, niezrzeszonym taksówkarzem.

Nie mówię tutaj z perspektywy chłopaków, którzy równie skutecznie czyścili konta klientów - jak konkurencja z innej branży: Cocomo Fenix i takie tam…


Jeżeli chcesz żyć z taksówki w trójmieście, to nie wyżyjesz z niej jeżdżąc prywatnie.

Próg wejścia w ten biznes dzisiaj, jest na dobrą sprawę nie do przeskoczenia dla nowego.

A zaczynając od jeżdżenia w aplikacji - to zanim dojdziesz do poziomu wiedzy, jaka pozwoli tobie na tym zarabiać - to się tobie odechce.


I tak ta praca, to nie tylko siedzenie na dupie - jak niektórzy sądzą - i kręcenie kierownicą.

To stali klienci, których trzeba zdobyć; to miejscówki w jakich się ustawiać; to umowy z hotelami pensjonatami agencjami.


Kiedyś klient sam przyszedł - dzisiaj trzeba go złowić i utrzymać.

Niestety, ale jak chcesz zaczynać, to jedyną dzisiaj drogą, jest ta przez korporacje.

No ale jak to było ze mną…

Ok., postanowiłem, że skoro jest słabo, to albo zwijam się i idę jeździć na cięższym sprzęcie, albo wyjeżdżam z Polski i zarabiam w koronach czy euro.

Obie opcje przyprawiały mnie o odruchy wymiotne.

Sorry, ale to nic fajnego pracować na walizkach, być znowu słoikiem, tylko że w innym kraju, gdzie traktują ciebie jako imigranta zarobkowego.

W tym czasie akurat kupiłem chałupę i powili ją wykańczałem - i mówię sobie: nie po to mam tutaj dom z ogrodem, żeby wynajmować pokój wieloosobowy typu „trollowania” gdzieś pod Oslo.

No to albo się zwijamy, albo inwestujemy i idziemy dalej.


Więc kupiłem nowe autko - góra pieniędzy, ale rozłożone na raty leasingowe, więc dało radę jakoś to udźwignąć.

Policzyłem sobie, że skoro to ma być na gwarancji, a później - wcale nie z takim dużym przebiegiem je sprzedam, to nic tylko brać i nie martwić się już, że coś się popsuje.


Kia Optima Taxi  o numerze bocznym "taxi 69" pod hotelem Radisson
Kia Optima pod hotelem Radisson

Tak więc wybór padł na Kia Optima Kombi – piękny, biały, perłowy lakier. Na prawdę fajny samochód, choć szukałem wcześniej zupełnie czegoś innego.

No ale przede wszystkim świeże, otwierające drzwi w każdej firmie do której będę chciał pójść.

Haaa… otwierałoby drzwi, gdyby nie to, że kojarzyli mnie z miasta.

Tak jak wcześniej napisałem - taksi to hermetyczne środowisko, tutaj każdy każdego zna, a przynajmniej każdemu się wydaje, że zna wszystkich.

Wystarczyło, że kojarzyli mnie z jeżdżenia wśród tych najgorszych, by drzwi skutecznie zamknąć i zaryglować.

Taksówkarze bardzo nie lubią lepszych od siebie. Jest to środowisko przesiąknięte zawiścią i taka niezdrową zazdrością.


Oczywiście oficjalne każdy powie, że bardzo mi przykro, ale z uwagi na pana przeszłość i z racji troski o renomę firmy i bazę klientów, musimy dbać o jakość dostarczanych usług.

Tak więc dostałem kopa, od dwóch - jak mi się wtedy wydawało - najlepszych firm .

Stojąc więc w dosyć mało komfortowej sytuacji z hipoteką, kredytem, a do tego leasingiem na nowe auto - ostatnia opcja jaka mi przychodzi do głowy to Gold Taxi.


Pomysł był totalnie chory, biorąc pod uwagę, że tam jeździły głownie czarne mercedesy, ewentualnie czarne Town & Country V-Class czy Carawelle.

A ja z białym jak śnieg wytworem koreańskiej motoryzacji, uznawanym za prastiżowy jedynie na Dalekim Wschodzie.


Kilka minut rozmowy w biurze - ja w zasadzie pod ścianą, a właściciel Golda z zapotrzebowaniem na nowych kierowców…

Dogadaliśmy się, a sprawy mojej przeszłości - jako beret - zostałem skwitowany krótko.


Firma jest mała i ewentualne nieprawidłowości szybko wyjdą na jaw. Zrobisz coś - nieodpowiedniego na początku - zawieszenie i minus 700 na koncie. Za drugim razem: kop z korporacji i 5 tysięcy wpisowego poszło się… wiadomo co.

Długo w Goldzie nie pojeździłem, ale przyczyna była zupełnie inna jak się niektórym wydaje.

Specyfika pracy w tej firmie była taka, że mocno promowała czarne mercedesy lub busy.

Ja ze swoją biała strzałą, mogłem co najwyżej przynosić składkę miesięczną i wyrabiać godziny dyżurne.

Ale co by nie pisać – parę miesięcy pracy w tej firmie, nauczyły mnie jak postępować z klientem vipowskim.To była dla mnie nowa jakość - szereg zachowań, których nie nauczysz się z amerykańskich filmów, a po prostu kilkuletnia praktyka osób, które obsługiwały tylko i wyłącznie najlepsze gdańskie hotele.


Nie na darmo Gold miał umowy z Puro Hotel, Holidey Inn, Radisson czy Hotelem Królewskim Gdańsk.



Damian Brzeski
Tak to ja w koszuli z krawatem

Na wiosnę kolega zadzwonił do mnie, że pojawiła sie możliwość dołączenia do Citi Plus Neptun.

Po całej zimie wystawania pod pustymi hotelami, perspektywa jazdy na lotnisku - gdzie klient jest cały rok - była niezwykłą kusząca.

Co prawda opłata wpisowa: 8 tysięcy (gdzie chwilę temu wyskrobałem 5 w poprzedniej korpo), a i jeszcze na dobre nie zdąrzyłem tego odrobić.

No ale raz się żyje. Trzeba łapać okazje.

Bez problemu przechodzę coś w formie weryfikacji w komisji dyscyplinarnej.

Pamiętam, stresowałem się jak na maturze - no i podpisuję pierwsza umowę - wpłata składki i jestem kierowcą w „bałwankach”, jak to się jeszcze niedawno mówiło.

Dowiedziałem się przy okazji, co wcześniej zablokowało mi drogę do korporacji, a mianowicie: jakiś niezadowolony klient napisał do nich skargę, myśląc, że byłem ich kierowcą.


Heh.. co jak co, do dzisiaj pamiętam tą sytuację, gdy zawiozłem na Przymorze za pół darmo pana, który miał ewidentnie coś z głową. Wystarczy dodać, że wygrażał się znajomościami w ABW, CIA czy innym Gromie.

Oczywiście trafiłem idealnie, bo dosłownie w następnym miesiącu po moim przyjściu - opłata wejściowa została pomniejszona z powodu braku kierowców do pracy.

Jednocześnie jeszcze funkcjonował system oczekiwania przez pół roku na pozwolenie pracy na lotnisku im. Lecha Wałęsy w Rębiechowie.

Ale ok, stałem się korporacyjnym taksówkarzem takim, jakiego znają klienci największych korporacji w Polsce.

Szybko się odnalazłem w nowej rzeczywistości i choć baza klientów w tej firmie była dosyć specyficzna.


Od klienta biznesowego, przez turystę, po na parę wieloletnich klientów (mających w dowodzie grubo ponad 60 lat) - w końcu robiłem to, co miałem w planie prawie półtora roku wcześniej.

I na prawdę zaczynało mi się podobać. Z miesiąca na miesiąc widziałem w tabelce Exela, że zarabiam coraz więcej.

Nie dość zbliżał się wielkimi krokami sezon letni, to ja już wiedziałem z czym się je pracę w korporacji.

No i raz, dwa, trzy… zamykamy cały kraj: mówimy Lockdown i wszystkie plany poszły w odstawkę.

Pamiętam to jak dziś, miałem ustalone, że muszę przywieźć średnio dziennie 300 polskich złotych do domu, żeby zarobić na wszystkie koszta i żeby się opłacało pracować na swoim, a nie u kogoś.


Z dnia na dzień kraj się zatrzymał. Ludzie zamknęli się na cztery spusty w domach. Ratowałem się jeszcze transferami na granice, które udawało mi się pozyskać z giełdy transportowej.

Ale generalnie w dobre trzy miesiące, zanim rynek przewozowy się przestawił (na dobra sprawę na tryb wojenny) nie było sensu wychodzić do pracy.

Prawie dwa lata zamkniętej gospodarki, przepisów zmieniających się raz na dwa tygodnie, jednej wielkiej niewiadomej co będzie jutro...

Zamiast słuchać radia - oglądało się wystąpienia kolejnych ministrów z nadzieją, że kolejne wprowadzone zmiany już bardziej nam nie utrudnią.

W tym momencie z rynku odpadło setki kierowców. Zamykały się firmy, upadały niedawno otwarte biznesy. Zamykały się - na prawdę fajne restauracje, a jeszcze niedawno spotykani na mieście koledzy – okazywało się, że jeden wozi pierogi, a inny pracuje już od kilku miesięcy w Norwegii.

I po raz kolejny - nie wiem sam czy to szczęście, czy po prostu przedłużenie umierania… kiedy większość odchodzi z zawodu. Tę pustkę wypełniają inni.

Znajomy otwiera Flash Taxi, inny Taxi Seven, na rynku umacnia się Hanza Taxi , Elite.

Znajome marki jak S-Taxi, Gold Taxi umierają.

A ja w tym czasie praktycznie śpię i żyje w samochodzie, bo jest tyle pracy.

Jakie to jest przewrotne, ile szczęścia trzeba mieć w tym świecie - ile jest w tym przypadku…

Jeden kontakt, który uzyskał się przez miesiące pracy za pół darmo, otwiera tobie drzwi do pracy w transporcie międzynarodowym, o którym wcześniej nawet nie myślałeś.

Kiedy upadały kolejne firmy na trójmiejskim rynku - ja zawoziłem marynarzy do Rotterdamu, Amsterdamu, Bremy, Rugen, Wismar.

Kiedy odchodzili z pracy kolejni taksówkarze - ja błagałem swoich kolegów, żeby za mnie jeździli na przejścia graniczne w Grzechotkach - Mamonowo, Bezledach - Bagrationowsk.

Pracy było tyle, że nie dało się tego wykonać samemu.


Lotnisko Berlin
Moja Kia na parkingu lotniska w Berlinie

Niestety okres specyficzny - trzeba było licytować się z innymi, którzy ledwo się utrzymywali na powierzchni.

W tym czasie można być zamówić sobie 50-cio osobowy autokar Setra czy Mercedes w cenie, w jakiej jeszcze niedawno co najwyżej można było znaleźć starego Renolut Traffic.

Teraz mamy kolejny kryzys - rynek się już ustabilizował, no to żeby nie było za dobrze - Putin wywołał wojnę na Ukrainie.

Po raz kolejny, z dnia na dzień, zaczęły zmieniać się przepisy - kolejne restrykcje, sankcje.

Po raz kolejny kryzys, a jeszcze poprzedni się na dobre nie skończył.

I niech mi ktoś powie, że prowadzenie własnej działalności to tylko odcinanie kuponów i praca wtedy kiedy się chce.

Jak dzisiaj to wygląda - każdy widzi.


Ale taka jest moja droga do Rabbit-Trans Poland - firmy działającej na wielu płaszczyznach - od taxi, przez transfery, po concierge.


Już dzisiaj - jako właściciel - nie boje się żadnego kryzysu. Dla mnie to tylko przeszkody, czy chwilowe trudności do pokonania. Jak to mój kolega powiada: „tematy niemożliwe załatwiamy od ręki, a na cuda trzeba zaczekać kilka dni”.


Praca w transporcie to nieustanna walka o przetrwanie.


To nieraz brudna wojna, mierzenie się z ciągłymi przeciwnościami. To operowanie w świecie, w którym do obsługi jakiejś dobrej miejscówki trzeba dać łapówkę. To praca tam, gdzie za obsługę dobrej firmy kupuje się prezesowi złote spinki do mankietów. To praca w której nigdy nie wiesz, czy klient tobie zapłaci ostatnia fakturę, czy skarbówka nie stwierdzi, że zarabiasz za dużo.


To praca w której twoi kierowcy będą wyliczać tobie - ile ty zarobiłeś i zawsze dojdą do konkluzji, że dajesz im za mało. To jest na prawdę fajna praca, którą za kilkanaście lat będą wykonywać pojazdy autonomiczne.



To praca, która nie ma przyszłości, ale fajnie jest ją wykonywać i na prawdę jestem dumny z siebie, że dałem radę robić to w tak ciężkim czasie.

136 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page